Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/238

Ta strona została skorygowana.
—   220   —

— Ba, a co, jeśli będzie?
— Ja cię nie puszczę! Zważ, w jakiem dziś znalazłeś się niebezpieczeństwie dlatego, że mnie nie było przy tobie.
— Ocaliłeś mnie dzisiaj i ocaliłbyś jutro, gdyby tego zaszła potrzeba.
To pochlebiało zacnemu hadżemu.
— Tak sądzisz? — zapytał w tonie, świadczącym o zadowoleniu z siebie.
— Tak, zapewne. Powiem ci, co postanowiłem. Wy przenocujecie u kowala i wyruszycie wczesnym rankiem. Obierzecie inną drogę, niż zamierzaliśmy przedtem. Pojedziecie z Koszikawak przez Mastanly, Stajanowę i Topoklu do Ismilan, ja zaś udam się teraz dalej na południe przez Gyldżik, Maden i Palacę.
— Dlaczego przez te miejscowości?
— Bo to kierunek, w którym poszedł żebrak z Uzu Dere.
— To czarna noc. Zabłądzisz jeszcze.
— Mam nadzieję, że z drogi nie zjadę.
— Ale żebrak już bardzo daleko!
— Rih jest rączy; przepędzę go.
— I kark skręcisz w tej ciemności.
— Zobaczymy! Przybywszy do Ismilan, zajedziecie do kawiarni rusznikarza Dezelima. Znajduje się przy drodze, wiodącej do wsi Czatak. Tam mnie zastaniecie.
— A jeżeli cię tam nie będzie?
— To zaczekacie.
— A jeżeli nie przybędziesz?
— To pojedziesz naprzeciw mnie aż do Palacy. Mogę się tam przez Mosklana zatrzymać.
— Gdzie cię tam znajdę?
— Tego oczywiście nie wiem teraz, ale wieś jest niewielka; wystarczy zapytać o mnie.
Starał się wszelkimi sposobami odwieść mnie od mego zamiaru, ale byłem nieugięty.
Kiedy inni usłyszeli, że zamierzam opuścić ich, napotkałem na opór, któremu ledwie sprostałem. Ikbala