Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/241

Ta strona została skorygowana.
—   223   —

w dworniejszej wymowie brzmi przed B jak M, tylko pięćdziesiąt. Mały hadżi miał właśnie znowu swoją godzinkę skromności. Sześćdziesiąt koron, to w każdym razie niewiele jak na „przyjaciela i opiekuna effendiego,“, ale wcale sowita jako bakszysz dla służącego.
Pomijam pożegnanie, które dało nam jeszcze kilka cudacznych scen. Farbiarz uścisnął mi prawicę, a córka jego podała lewicę. Zacna Czileka uroniła nawet kilka łez rozczulenia. Kiedy już na koniu siedziałem, nadszedł pomocnik i wyciągnął do mnie rękę. Czy miałem ją uścisnąć na pożegnanie, czy też żądał bakszyszu? Moja szpicruta zazwyczaj lepiej przytwierdzona do siodła, od harapa hadżego Halefa Omara, teraz jednak znalazła się błyskawicznie w moim ręku; przeciągnąłem nią tego łajdaka po plecach, tak silnie, że szybkim skokiem cofnął się poza swoją grubą gospodynię.
— O jazik! Bu biberlemer — Ojoj! To piecze! — zawołał, chwytając się ręką w uderzone miejsce.
— Tuc dacha, arcusundża — życzysz sobie i soli? — spytałem.
Natychmiast ruszył też za nim hadżi, dobył harapa z za pasa i zapytał:
— Czy solić? Zasłużył na to!
— Boghul dim — ulotniłem się! — zawołał zagrożony nieszczęśliwiec i zniknął czemprędzej poza rogiem domu.
Wyruszyliśmy w drogę.

ROZDZIAŁ IV.
Stara znajomość.

Noc była ciemna, tak samo ciemna jak poprzednia. Kilka gwiazd tylko migotało niepewnie na firmamencie.Teraz dopiero poznałem, że zuchwalstwem było z mej strony puszczać się w drogę podczas takiej nocy i przez