Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/278

Ta strona została skorygowana.
—   258   —

tak biegnie, jak potrzeba. Czasem zatrzymuje się, aby ze zrozumieniem oglądać okolicę, czasami zaś kładzie się, aby się oddać ćwiczeniom myślowym i, co osobliwsze, zawsze tam, gdzie jest najgłębsze błoto. Ale to nic nie szkodzi, bo ono zwykle nadrabia to zaniedbanie. Oto gdy mu przyjdzie na myśl, że ruch przyczynia się do zdrowia, goni jak lokomotywa pośpiesznego pociągu. I wówczas rży z rozkoszy, widząc, że musimy się wracać, aby pozbierać pogubione rzeczy. I zwierzęta mają swoje gusta i guściki, a ja jestem na tyle ludzkim, że na to pozwalam.
— Dziękuję uprzejmie! Największym gustem dla takiego bydlątka powinno być posłuszeństwo dla pana.
— No, nie sądź pan zbyt surowo! Duch opozycyi wszędzie istnieje. Zresztą to są jedyne błędy tych mułów.
— To pański przewodnik wybrał, jak się zdaje, dla siebie najlepsze zwierzę?
— To prawda, ale ja nie mogę brać mu tego za złe. Każdy o sobie przedewszystkiem pamięta.
— To są zasady szlachetne, wedle których jednak pan powinienby także przedewszystkiem o sobie pamiętać. Ciekawy jestem, jak pan z takiemi zwierzętami przedostanie się przez uciążliwe przestrzenie, leżące przed nami. Dokąd udaje się pan z Menliku?
— Te jeszcze nie postanowione. Albo pojadę na południe do Salonik, albo na zachód nad Adryatyk, aby stamtąd dostać się morzem do Tryestu.
— Radzę pan u to pierwsze.
— Dlaczego?
— Bo ta podróż mniej niebezpieczna.
— Czy uważa pan ludność tutejszą za złą?
— Wprost za złą nie, ale ludzie mieszkający na przestrzeni stąd do Adryatyku, mają szczególne obyczaje. Lubią wspólność mienia i to tylko wówczas, jeżeli drugi coś posiada. Nadto chętnie ćwiczą się w strzelaniu i szermierce, przyczem biorą zawsze cudownym sposobem za cel jakąś żyjącą istotę.
— To rzeczywiście bardzo niemiłe.