Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/286

Ta strona została skorygowana.
—   266   —

w górę, wierzgając niemi pomału. Okazało się, że bydlątko było do pewnego stopnia wyćwiczone w tych obrotach i ruchach i wykonywało je artystycznie, ze smakiem.
— Ah, eh, oh! — zawołał jeździec. — Znowu zaczynasz, bestyo jedna!
Starał się utrzymać na siodle, ale nie zdołał. Zjechał przez głowę zwierzęcia i siadł na drodze, zanim jeszcze tylne kopyta muła dotknęły ziemi napowrót. Poszkodowany zerwał się i uderzył muła pięścią między uszy. Na to odezwał się właściciel:
— Czemu go bijesz? Czy on należy do ciebie, czy do mnie? Czy masz prawo dręczyć cudze zwierzę?
— Czy to zwierzę ma prawo zrzucać obcego jeźdźca? — odparł Albani.
— Czy on cię zrzucił? Spuścił cię całkiem powoli i porządnie, ażeby ci się nic złego nie stało. Jesteś mu winien wdzięczność. Tymczasem zamiast tego bijesz go.
— Wynająłem go do jazdy, a nie, aby zeń spadać. On mnie ma słuchać. Płacę za niego, więc do mnie należy. Gdy nie słucha, wówczas go karzę!
— Oho! Jeśli go raz jeszcze uderzysz, pojadę z powrotem i zostawię cię na gościńcu. Siadaj!
Albani wdrapał się na siodło, ale miły zwierz iść teraz nie chciał. Jeździec klął i piorunował, ale muł zachowywał się tak, jak gdyby się bawił jego gniewem. Kręcił ogonem i machał uszami, ale nie ruszył z miejsca. Albani nie śmiał go już znowu uderzyć. Zażądał od właściciela, żeby bydlę w ruch wprawił, ale ten odpowiedział:
— Zostaw to jego woli. Chce stać, to niech sobie postoi. Sam już pomyśli o biegu. My pojedziemy tym czasem dalej.
I tak się stało. Na zakręcie obejrzałem się. Uparte stworzenie stało jeszcze na miejscu i machało uszami. Ledwie minęliśmy zakręt tak, że muł stracił nas z oczu, puścił się w bieg, ale takim cwałem, że siodło, na którem podskakiwał Albani, trzeszczało we wszystkich spo-