Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/297

Ta strona została skorygowana.
—   277   —

zwłoki do domu, do wieżowego pokoju, gdzie poprzednio rozmawiałem z kapitanem. Z chłopców jeden miał lat dziewięć, drugi jedynaście; nie mogli pojąć straty, jakiej doznali. Płacz ich rozdzierał serce; musiałem odejść, aby głośno nie zaszlochać.
Mieszkańcy domów, okalających wieżę, wrócili; pozostawali w stosunku zależności do kapitana. Był zamożny i domy były jego własnością.
Na jego rozkaz przygotowano nam wieczerzę, on sam jednak się nie pokazał. Potem kazałem mu powiedzieć, że chcielibyśmy wyruszyć dalej, on zaś poprosił mnie do siebie. Wszedłszy do wieżowego pokoju, zastałem go przy zwłokach. Siedział zapłakany i znużony, wyciągnął do mnie rękę i rzekł:
— Chcesz mnie opuścić?
— Tak, muszę jechać dalej.
— Czy to konieczne? Czy nie możesz u mnie dzisiaj pozostać? Gdyby Hara jeszcze żyła, musiałaby mi opowiedzieć o wierze chrześcijan, ale skoro już nie żyje, nie mam od kogo dowiedzieć się o tem, prócz ciebie. Zatrzymaj się jeszcze tu i nie zostawiaj mnie samego z dręczącemi myślami.
Nie chciałem czasu tracić, ale zdawało mi się, że nie powinienem był odmówić jego prośbie i dlatego przystałem.
Towarzysze nie sprzeciwili się mojemu postanowieniu; siedziałem więc u kapitana aż do wieczora i dłużej. Prowadziliśmy rozmowę bardzo poważną. Jako laik nie grałem wobec niego roli misyonarza, ale ponieważ serce jego rozmiękło, starałem się wrzucić w nie ziarno w nadziei, że zejdzie i przyniesie owoce. Spędziłem u niego całą noc, poczem ruszyłem w dalszą drogę.
Jechaliśmy przez Barutin, popołudniu przez Dubnicę i przybyliśmy wieczorem do Newrekup, znanego dawniej z kopalni żelaza. Nazajutrz podążyliśmy dalej. Znajdowaliśmy się w słynnej okolicy, gdyż wedle podań greckich ożywiał i w ruch wprawiał Orfeusz w tych