Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/305

Ta strona została skorygowana.
—   285   —

— Daj mi ją! Wynajdę tego nicponia i wbiję mu ją do... do... powiedz, zihdi, gdzie najbardziej zaboli!
— Wbijać mu szpilkę w mięso, to nie byłoby żadną karą. Zaprowadźmy konia nazad do stajni.
Rih mógł stąpać już znowu. Byłem nie mniej od Halefa rozgniewany, ale należało rzecz rozważyć. W jakim celu okulawiono mi konia?
— Ja wiem — rzekł Halef.
— No, na co?
— Aby cię skłonić do sprzedania karego.
— To chyba nie. Cyganie używają czasami tego środka. Jeśli się igły nie znajdzie, uważa się konia za nieuleczalnego i sprzedaje za bezcen. Tu jednak jest jakiś inny zamiar.
— Wszak pytał cię, czy sprzedasz konia.
— Aby widocznie wywnioskować z mej odpowiedzi, że ani nie myślę o tem. A jeśli sądził istotnie, że takim nikczemnym środkiem skłoni mnie do sprzedaży, to pomylił się bardzo. Trudno mi się oprzeć pewnemu podejrzeniu, które wprawdzie jeszcze nie jest określone, ale może się okazać słusznem. Dlaczego ten woźnica tak się mnie trzymał, że to mnie aż zastanowiło? Dlaczego starał się zapobiec porozumieniu się z kimś drugim? Nadto przypomina mi się to skomlenie, które słyszeliśmy za naszym powrotem. Parobek ma być zraniony, jak jego pan powiada. Hm!
— Hm! — mruknął także Halef w zamyśleniu. — Zihdi, coś mi przychodzi na myśl.
— Cóż takiego?
— Myślałem nad tem, z jakiego powodu okulawia się konia, jeżeli nie w celu zmuszenia właściciela do sprzedaży.
— I znalazłeś ten powód?
— Tak. Może być tylko jeden, to jest ten, żeby koń nie mógł chodzić; chcą jedźcowi w szybkiej jeździe przeszkodzić.
— Całkiem słusznie. I ja o tem myślałem. A jeśli