Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/307

Ta strona została skorygowana.
—   287   —

— Wielkie niebezpieczeństwo grozi tobie i twoim ludziom.
— Z czyjej strony? O jakiem myślisz niebezpieczeństwie?
— Ze strony handlarza Glawy. Niewiem jeszcze, na czem to niebezpieczeństwo polega. Chcą o tem jeszcze pomówić. Mam wezwać twego gosdoparza, żeby przyszedł tam za godzinę, skoro się ściemni.
— Tam? Do kogo?
— Do Glawy, mojego pana.
— Ależ on nie mieszka wcale tak blizko.
— Zatajono przed tobą jego mieszkanie? To dowód, że mam słuszność, ostrzegając ciebie. Glawy dom stoi tu obok. Jego dziedziniec przytyka do tej stajni.
— Ach, tak! Za temi deskami wasz dziedziniec?
— Tak, umykaj! Ja niemam czasu. Zakradłam się tu do was i myślałam, że którego w stajni zobaczę. Ale nikt nie śmie mnie tu zobaczyć. Muszę zaraz iść do woźnicy.
Chciała odejść. Ująłem ją za ramię i poprosiłem:
— Jeszcze tylko chwileczkę! Przeczuwaliśmy już, że znajdujemy się w niebezpieczeństwie. Ty z przeczucia robisz rzeczywistość. Dlaczego jednak sama narażasz się na niebezpieczeństwo, żeby nas ostrzec?
— Wracaliście z jarmarku i przechodziliście obok domu. Widzieli was, a jeden nazwał ciebie giaurem, psem chrześcijańskim. Ja jestem też chrześcijanką i serce moje skłoniło mię do tego, żebym cię ostrzegła. Wyznajesz tę samą wiarę co ja, modlisz się do Świętej Dziewicy Marryam tak samo, jak ja. Jestem twoją siostrą i nie mogę pozwolić na to, żebyś życie stracił w niebezpieczeństwie
— Bóg dobry ci to wynagrodzi. Ale powiedz mi, kto jest tym, o którym mówisz?
— Jest ich dwu. Przybyli dziś przed południem z Ismilan. Nazwisk ich nie znam. Starszego nazywają Żebrakiem, ale to przecież nie nazwisko. Na twarzy jego przebija się złość; zdaje mi się, że go już gdzieś wi-