Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/310

Ta strona została skorygowana.
—   290   —

Bylibyśmy ostrożni. Ale powiedz, zihdi, dlaczego mamy czekać na to, co o nas postanowią? Pójdźmy teraz do tego zdradzieckiego woźnicy. Przyłożę mu kilka razy moje pięści do nosa, a potem poszukamy sobie innego gospodarza.
— To nie uchodzi. Musimy dostać Manacha el Barsza i Baruda el Amazat, którzy się tu znajdują. Oni nie powinni nawet domyślić się, że wiemy o czemkolwiek. Muszę się dowiedzieć, poco właściwie przybyli do Menliku. Jeśli chcesz zrobić ze swoich pięści użytek, to znajdzie się jeszcze później sposobność potemu.
— Tak, chcesz czekać, dopóki cię tu nie zaskarżą jako mordercę! Powieszą cię potem, a ja płakać będę nad twemi zwłokami. Jestem wprawdzie twym opiekunem, ale nie możesz żądać odemnie zbyt wiele!
— To wielkie niebezpieczeństwo, o którem mówisz, pogorszyłoby się tylko, gdybyśmy się porwali na woźnicę. Zresztą, niema czasu na niepotrzebną gadaninę. Nie wolno nam gospodarzowi dać poznać, co wiemy. Jeśli jeszcze dłużej zostaniemy w stajni, może łatwo nabrać podejrzenia. Ponieważ zaś mam się tu spotkać ze służącą, muszę zajrzeć choć na krótki czas do niego. Ale zobaczmy jeszcze te deski.
Próchnienie ułatwiło mi pracę. Bez trudu dało się kilka desek rozluźnić. Potem poszedłem do izby.
Woźnica stał tu ze swoją żoną, która oddaliła się zaraz po mojem wejściu. Oboje rozmawiali prawdopodobnie o czemś bardzo poważnem; widać to było po ich minach.
— Czy Allah zesłał ci jakie troski? — spytałem go. — Widać je na twojej twarzy.
— Tak, panie, jestem zmartwiony — rzekł. — Parobek mój leży w krwi, która popłynęła mu z ust i nosa.
— Zaprowadź mnie do niego!
— Czy jesteś lekarzem? Tu już był jeden, ale chory cierpi tak wielkie boleści, że posłałem jeszcze po alchemika. Wyszedł właśnie.
— Jakie jego zdanie o chorobie?