Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/312

Ta strona została skorygowana.
—   292   —

— Przecież on nie dotknął nawet cudzego konia!
— Ale koń jego dotknął i to tak, że zapamięta sobie moją radę.
— Czy znasz jaki środek na wyleczenie go?
— Tak, ale do tego wiele czasu potrzeba. Sprowadź lekarza, a zanim on nadejdzie, przykładaj choremu mokre chustki na piersi. To najlepszy środek na razie
— Mamy tu bardzo mądrego wojskowego lekarza, ale nie będzie miał czasu z powodu jarmarku. Czy nie dobrzeby było dać choremu napój z rumbarbarum i przyłożyć plaster ciągnący?
— Napij się sam rumbarbarum, ale zamieszaj w niem przedtem plaster. Ani jedno ani drugie nie zaszkodzi, dla niego zaś będzie za mocne.
— Panie, przemawiasz bardzo gorzko! Sam pójdę zaraz po tego wojskowego lekarza.
— A kiedy wrócisz?
— Nie wiem dokładnie. Muszę wstąpić najpierw do przyjaciela, który mnie zaraz nie wypuści. Gdy powrócę, zjemy wieczerzę. A może już teraz jesteś głodny?
— Nie. Dusza twa pełna dobroci, ale mogę zaczekać do wieczora.
Oddalił się istotnie zaraz. Wiedziałem, że najpierw odwiedzi owocarza. To mi było na rękę, bo mogłem pomówić ze służącą, nie obawiając się z jego strony przeszkody.
A zatem parobek wbił Rihowi szpilkę, a koń kopnął go przy tej czynności. Nie było już potrzeby karać tego człowieka, Żal mi go było pomimo jego złośliwego łajdactwa, do którego się użyć pozwolił.
Na dole spotkałem Oskę i Omara, którzy wrócili z przechadzki. Pierwszy z nich wziął mnie za ramię i rzekł półgłosem:
— Effendi, nas oszukują. Ten woźnica to kłamca i człowiek niebezpieczny.
— Jakto?
— Handlarz owoców mieszka zaraz za nami; pytaliśmy się o niego. A wiesz, kto jest u niego?