— No kto?
— Ten, który nas gościł w Ismilan. Stał za drzwiami tego domu.
— Czy widział was?
— Tak, ale cofnął się zaraz, aby się ukryć. Myślał zdaje się, żeśmy go nie spostrzegli. Co uczynimy?
— Może będziemy musieli jeszcze w nocy opuścić to miasto. Tu są pieniędze. Kupcie owoców i trochę drobiu tak, żeby tego nie zauważono i oddajcie Halefowi. Nie wydalajcie się jednak na długo!
Odeszli, a ja udałem się do stajni. Ściemniło się całkiem i po niedługiem czekaniu zapukał ktoś w ścianę. Odsunąłem odczepione od dołu i wiszące tylko na górnych gwoździach deski i wylazłem na dziedziniec.
— Allah, Allah! Ty wychodzisz? — rzekła stara.
— Tak, to lepsze. Gdyby nam ktoś przeszkodził, wlezę szybko napowrót. Niema niebezpieczeństwa. Czy woźnica już u was?
— Nie, godzina jeszcze nie upłynęła. Ale panie, obiecałeś mi opowiedzieć o mej dobrej pani!
Miałem właściwie rzeczy ważniejsze do załatwienia ale ona zasługiwała na spełnienie tego życzenia. Zdałem jej sprawę tak obszernie, jak na to pozwalało obecne położenie. Na wieść o śmierci pani omal jej serce nie pękło. Płakała z cicha. Potem opowiedziała mi swoją przeszłość, jak ją jej pan napędził i jak po rozmaitych przykrych przejściach dostała się do handlarza owoców w Menliku.
Dobrze jej to robiło, więc słuchałem tego chętnie, mimo że walczyłem z niecierpliwością. W końcu jednak musiałem przerwać tej poczciwej duszy i zwrócić jej uwagę na teraźniejszość.
— O Iza, Jussuf, Maryam! — zawołała. — Ja myślę tylko o sobie, a nie o tobie. Czy mogę ci wyświadczyć jaką przysługę? Zrobię to chętnie.
— Owszem. Czy słyszałaś może nazwiska Manach el Barsza, albo Barud el Amazat?
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/313
Ta strona została skorygowana.
— 293 —