Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/316

Ta strona została skorygowana.
—   296   —

— To nic nie szkodzi. Pytanie tylko, czy się tam szczęśliwie wydostanę niespostrzeżony.
— O to niema obawy.
— Jak?
— Teraz jest ciemno, dlatego nie widzisz drabiny, przystawionej do domu. Po niej wchodzi się tam, gdzie pan przechowywuje słomę, przeznaczoną na sprzedaż. Potem jeszcze jedna drabina i znajdziesz się tam, gdzie leży siano. Idąc potem pod dachem, dojdziesz do drzwi gołębnika. Skoro tam wleziesz i drzwi zamkniesz za sobą, nikomu nie przyjdzie na myśl, że się tam ktoś znajduje. Na lewo od tych drzwi prowadzą schody do głównego budynku.
— Czy sądzisz, że mogę spróbować?
— Tak, ale ja muszę cię zaprowadzić.
— Dobrze. Na dół już sam znajdę drogę.
— Skoro tylko ci ludzie zejdą na dół, będę wiedziała, że i ciebie już niema. Potem znowu tu się zjawię. Może wtedy przydam ci się na co. Czy teraz cię zaprowadzić? Wnet upłynie godzina.
— Tak, lecz zaczekaj jeszcze chwileczkę!
Wlazłem nazad do stajni. Tam natknąłem się na Halefa, który nie oddalał się wcale.
— Zihdi — rzekł. — Słyszałem wszystko.
— Dobrze; w takim razie nie potrzebuję ci nic objaśniać. Czy Osko i Omar jeszcze nie wrócili?
— Nie.
— Posłałem ich po żywność. Nie wiem, jak się zakończy ta przygoda. Miej konie posiodłane tak, jak gdybyśmy zaraz mieli wyruszyć, ale rób tak, by tego nie spostrzegli.
— Przeczuwasz niebezpieczeństwo?
— Nie, ale należy być przygotowanym na wszystko.
— To i ja pójdę na górę!
— To niemożebne.
— Zihdi, tam niebezpiecznie, a ja mam przecież strzec ciebie!