Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/317

Ta strona została skorygowana.
—   297   —

— Ustrzeżesz mnie najlepiej, wykonywając moje polecenia,
— Weź przynajmniej z sobą swoje strzelby!
— Strzelby w gołębniku? To niedorzeczność!
— Widzę, że chcesz własnej zguby, ale ja będę czuwał nad tobą.
— Zrób to, lecz nie oddalaj się od koni. Mam nóż i dwa rewolwery, to wystarczy.
Wylazłem znów na podwórze. Służąca wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do drabiny. Nie rzekłszy ani słowa, wyszła pierwsza, a ja za nią. Dostawszy się na górę, poczułem pod nogami słomę. Staruszka pociągnęła mnie dalej o kilka kroków do drugiej drabiny, znacznie niżej. Wydrapawszy się na nią, znaleźliśmy się, jak to mówią, na ptasim strychu domu sąsiedniego. Tam wzięła mnie staruszka znowu za rękę i pociągnęła dalej pod szczytem dachu. Brodziliśmy w sianie. Ja jako wyższy od niej zawadziłem kilkakrotnie o belki i krokwie. Mówiła wprawdzie za każdym razem: „tu była belka“, ale zawsze dopiero wtedy, gdy się już z nią zapoznałem.
Nagle... brrr, grunt pochylił się w dół tak stromo, że straciliśmy równowagę i zsunęliśmy się w głąb na kilka łokci. Nie zaszkodziło to nam, bo sanna odbyła się po sianie.
Przewodniczka moja krzyknęła z przestrachu. Jęliśmy nadsłuchiwać, czy jej nie usłyszano na dole, gdy jednak nikt się nie odezwał, rzekła do mnie po cichu:
— Tu wprost przed nami znajduje się gołębnik, a na lewo są schody. Ja nie zejdę tędy, lecz wrócę tą samą drogą.
— Czy ci ludzie już tam będą?
— Nie, bylibyśmy ich słyszeli.
— To dobrze, bo doszedłby był do ich uszu twój krzyk.
— Uważaj tu, otworzyłam już drzwi. Ja odchodzę; strzeż się, żeby ci się nic złego nie stało!
Słyszałem jeszcze, jak się w spinała po sianie, poczem nastała dokoła mnie cisza i ciemność przerażająca.