W dziewiczym lesie amerykańskim nie czułbym w nocy takiego przygnębienia, jak tu w tej ciemnej, nieznanej i ciasnej komórce. Na prawo była ściana, na lewo schody. Znajdowałem się na przestrzeni kilku stóp kwadratowych. Poza mną strych z sianem, a przedemną cienka ścianka drewniana z drzwiczkami tak wązkiemi, że zaledwie się mogłem wcisnąć.
Otoczenie to było bardzo niebezpieczne ze względu na ogień, ale trzeba było koniecznie zobaczyć, gdzie się znajdowałem. Dobyłem woskówki i zapaliłem. Rozglądnąłem się szybko dokoła, zewnątrz gołębnika i poświeciłem do środka. Stara miała słuszność! Brudu było moc, ale musiałem to znieść. Szczęściem okazał się ten gabinet państwowy na tyle szerokim, że się w nim dobrze zmieściłem. W tem wydało mi się, że na prawo brak kawałka podłogi, podczas gdy lewa strona wyglądała dość pewnie. Wlazłem więc do wnętrza i drzwi zamknąłem za sobą. Nie zdołałem się jeszcze usadowić wygodnie, kiedy zaczął działać panujący tu odór. Spostrzegłem, że tu nikt nie wytrzyma bez przekichania całej fugi Sebastyana Bacha. To było wysoce niebezpieczne. Zacząłem ręką szukać dokoła i znalazłem sznurek. Pociągnąłem zań i rzeczywiście otwarły się dwa lufciki, a do wnętrza weszło tyle powietrza, ile nieodzownie potrzebowałem do oddychania.
Ten luksus uczynił mnie jeszcze wybredniejszym. Wylazłem znowu i przyniosłem sobie siana na podkładkę pod łokcie. Urządziłem się więc tak wygodnie, jak wogóle to być mogło.
Najmilszem byłoby mi w tej chwili, gdyby oczekiwani zaraz weszli, ale cierpliwość moja niestety miała być wystawiona na ciężką próbę. Poznałem przytem, że bez pewnych zarządzeń nie byłbym tam długo wytrzymał. Świeżego powietrza było za mało. Odsunąłem drzwi znowu. Zapach siana był przecież lepszy od ostrej woni gołębiego guana, wśród którego leżałem. Aby zapobiec kichnięciu, przewiązałem sobie nos chustką, a usta trzymałem jak najbliżej lufcików.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/318
Ta strona została skorygowana.
— 298 —