Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/321

Ta strona została skorygowana.
—   301   —

widziałem jeszcze dotychczas. Mieli kopcze, byli więc wtajemniczeni, a twarze ich aż się prosiły, żeby w nie walić. Jednemu z nich oprócz broni coś jeszcze wisiało u pasa, co mi się procą wydało. Nie wiedziałem wtedy, że tej broni używają jeszcze w tych okolicach.
Obaj zachowywali milczenie, tylko tamci mówili.
Żebrak opowiedział zdarzenie w leśnej chacie i zdał sprawę z naszego nocnego spotkania, jak dostał się w ręce moje i kowala. Jako jeniec, przywiązany do konia, musiał się poddać bez oporu i biec, dopóki o brzasku nie dojechali do pewnej wsi, gdzie wstąpili do znajomego kowala. Tam znalazł się przypadkiem przyjaciel żebraka w odwiedzinach, który uwolnił go z więzów tak, że mógł odjechać na koniu. Kowal ścigał go potem i dopędził. Przyszło do walki na pięści, w której żebrak otrzymał wprawdzie kilka silnych uderzeń, ale umknął ostatecznie. Oczywiście puścił się jak najprędzej prosto do Ismilan i tam dowiedział się w zajeździe, że ja tam już byłem i ruszyłem w dalszą drogę.
Gdy brat Dezelima dowiedział się, że brat jego skręcił kark przezemnie, wsiadł natychmiast z żebrakiem na koń i popędzili za mną. Wiedział przecież, że w Menliku zajadę do owocarza i że mnie tam znajdą na pewno.
Po drodze spotkali zapłaconego przewodnika Albaniego, który opowiadał im, co się stało dalej. Od niego usłyszeli, że pojechaliśmy kołem i śpieszyli, żeby przed nami dostać się do Menliku, gdzie chcieli konia żebrakowego wymieniać na lepszego.
U handlarza owoców spotkali Manacha el Barsza, Baruda el Amazat i zbiegłego razem z nimi dozorcę więzień i zawiadomili ich o wszystkiem. Ci trzej, ostrzeżeni w ten sposób, wyruszyli natychmiast, abyśmy ich nie schwytali, otrzymawszy wprzód uroczyste przyrzeczenie, że tamci nam przeszkodzą w dalszem ściganiu.
Czekano na nas na obu wschodnich wyjściach z miasta, by zakwaterować nas u woźnicy. Dalsze postępowanie miano dopiero omówić.