Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/323

Ta strona została skorygowana.
—   303   —

Mój brat nie żyje. Krew za krew! Okulawiliśmy mu konia, abyśmy go prędko doścignęli. Dlaczego ma wogóle stąd się oddalać? Mam ostry nóż. Podczas snu zakradnę się do niego i wbiję mu ostrze w serce. Tak nasz rachunek będzie wyrównany.
Na to odparł szybko woźnica:
— To nie uchodzi! Jestem waszym druhem i pomocnikiem; byłem gotów przyjąć go u siebie, ażebyście mogli go śledzić i nadal będę czynił, co do mnie należy; ale u mnie on zginąć nie może. Nie chcę się stawić przed sędzią za to, że zamordowano u mnie pupila wielkorządcy.
— Tchórzu! — mruknął Ismilanin.
— Milcz! Wiesz, że nie jestem tchórzliwy. Mam już z tego dość szkody, bo parobek mój ciężko ranny. Sądzę nawet, że ten cudzoziemiec domyśla się, cośmy zrobili.
— W jaki sposób?
— Mówił o szpilkach; może znalazł ją nawet w końskiej nodze. Te psy niewierne mają oczy dyabelskie. Widzą wszystko, czego widzieć nie powinni.
Na to odłożył jeden z nieznajomych mi swój cybuch na bok i rzekł:
— Krócej! Słowa dla dzieci i kobiet, my jesteśmy mężami, obowiązkiem naszym działać. Manach el Barsza ma czekać na nas w ruinie Ostromdża, gdzie mu powiemy, w jaki sposób unieszkodliwiliśmy te psy. Mamy z bratem zanieść mu tę wiadomość, a ja wieczności czekać nie myślę.
Słowa te były dla mnie niesłychanie ważne, bo mówiły mi, gdzie należało szukać zbiegów. Czekałem z największem zaciekawieniem na mające zapaść postanowienie. Niezwykłe to uczucie słyszeć o sobie samym, że się mają dobrać do jego szyi.
Starałem się oczywiście nie uronić ani słowa. Tembardziej też mnie gniewało, że usłyszałem z zewnątrz szelest siana. Podniosłem głowę. Byłżeby to kot, na którego gniewał się właściciel domu? Zwierzę przechadzało