— Bo stary. Właśnie dlatego, że był spocony, długo nie wytrwa. Zresztą nie mam zamiaru dopuścić tego człowieka do celu.
— Czemu nie?
— Zbiegowie dowiedzieliby się od niego, że jestem wolny i że się ich ściga, a to nie może być dla nas przyjemne. Im bezpieczniej się będą czuli, tem powolniej będą uciekać i tem prędzej też i łatwiej ich dościgniemy. Dlatego chciałbym co prędzej pośpieszyć za tym jeźdźcem, aby jego zamiar zniweczyć.
— Zanadto wysforował się naprzód.
— Czyż sądzisz, że Rih biec już nie zdoła?
— Kary, zihdi? O, Rih nazywa się Wiatr i pędzi jak wiatr. Dawno już nie miał sposobności pokazać, że ma ścięgna stalowe. Jakżeby go wyścig z wichrem ucieszył! Ale my nie zdołamy dotrzymać kroku.
— To też niepotrzebne zupełnie. Pojadę sam.
— Sam, zihdi? A co my zrobimy?
— Wy podążycie za mną jak najprędzej.
— Dokąd?
— Pozostaniecie dalej na drodze do Mastanly. Ja tam także pojadę, ale w jak najprostszym kierunku. Ponieważ nie wiem, gdzie go spotkam, nie mogę wam powiedzieć, gdzie będę na was czekać.
— A czy wiesz, że on podążył drogą najprostszą?
— Tego pewnie nie zrobił, bo to droga zbyt uciążliwa dla jego starego bułana.
— A co będzie, jeśli go miniesz?
— Zaczekam na niego.
— A jak będziesz wiedział, czy jest przed tobą, czy za tobą?
— Mam nadzieję, że się dowiem.
— Ale nie znasz okolicy, możesz więc łatwo zabłądzić. Może cię spotkać jakie nieszczęście. Weź mnie z sobą zihdi!
— Nie obawiaj się, kochany Halefie! Mam dobrego konia i dobrą broń. Nie mogę cię wziąć z sobą, bo musisz być dowódzcą tamtych.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/33
Ta strona została skorygowana.
— 23 —