ani „dokąd“. Może dlatego nie śmieli pytać, że miałem na sobie kopczę naczelnika. Zanim ruszyliśmy dalej, postaraliśmy się o zapas postramy, czyli suszonych połaci polędwicy bawolej. Mięso to trzyma się bardzo długo i jest nader pożywne i smaczne. Gdy zapytałem, ile jestem winien za przyjęcie, prosili rzeźnicy, żebym nie wspominał o zapłacie. Nie przyjęli nic. Rozstaliśmy się z tymi ludźmi wysoce zadowoleni, pomimo że pierwsze spotkanie nie wyglądało wcale pokojowo.
W godzinę potem dostaliśmy się do Derbend, a w południe byliśmy już w Jenikoi na lewym brzegu Strumnicy. Tu zatrzymaliśmy się cokolwiek i podążyliśmy dalej ku Tekirlik.
Konie były pomęczone; i nic dziwnego, bo począwszy od Adryanopola, nie zaznały wydatnego spoczynku. Jechaliśmy więc powoli i wygodnie, mając po lewej ręce rzekę, a na prawo wzgórza, wznoszące się ku wyżynie Plaszkawica Pianina. Halef jechał ze zwieszoną głową. Ten stan świadczył o złym humorze, co u niego było rzadkością; dlatego tem łatwiej wpadło mi w oko. Zapytałem go o przyczynę, na co mi odpowiedział, że go bolą piersi.
Ból spowodował prawdopodobnie wczorajszy nasz wypadek. Być może, że upadł na co, zlatując z gołębnika, chociaż nie mógł sobie tego przypomnieć. Było mi żal biedaka, postanowiłem więc skrócić dzisiejszą jazdę.
Przybywszy do Tekirlik, poszukałem przedewszystkiem chanu. Wskazano mi chałupę o niezbyt zapraszającym wyglądzie zewnętrznym. Mimo to zsiedliśmy, zostawiliśmy konie pod dozorem Omara i weszliśmy do środka. Tu przedstawił się nam widok nie bardzo apetyczny.
W niewielkiej, silnie zakopconej izbie, siedziało kilku mężczyzn. Jeden z nich był bardzo zajęty obcinaniem sobie sztyletem paznokci u nóg. Obok niego przykucnął drugi mężczyzna. Trzymał w ręku przedmiot, który przed wielu laty był może szczotką, i tarł
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/337
Ta strona została skorygowana.
— 315 —