Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/351

Ta strona została skorygowana.
—   329   —

— Panie, to byłoby szaleństwem. Miałbym jeszcze trupa do chowania.
— Jakiego trupa?
— Ciebie!
— To trudno! Ale zakończmy teraz rozmowę. Słyszę głosy mych towarzyszy. Zjedli już i szukają mnie teraz.
— Nie opowiesz im nic?
— Tylko hadżemu. On pomoże mi w leczeniu upiora.
— Panie, proszę cię usilnie, nie bądź nieprzezorny! Narażasz życie nierozważnie!
— Będę właśnie bardzo przezorny. Od tylu lat już tęskniłem ze widokiem upiora i ucieszyłbym się bardzo, gdyby to życzenie dziś się spełniło.
— Słyszałem, że nie znasz trwogi i zgaduję przyczynę. Czy byłbyś tak dobry pokazać mi ten czar, który posiadasz?
— Tak, chętnie!
Podsunąłem mu pięść ściśniętą pod oczy.
— Otwórz rękę, bym go zobaczył!
— Popatrz! W ręce nic niema. Uważam pięść za najskuteczniejszy talizman.
Nie mówiliśmy o tem już więcej, gdyż spotkaliśmy się z tamtymi. Porozmawialiśmy jeszcze krótki czas wszyscy przed domem. Kerpiczemu dałem pokosztować mego tytoniu, co uradowało go bardzo. Potem powiedzieliśmy dobranoc jemu i żonie. Oboje byli zdumieni, słysząc, że chcemy się położyć spać koło grobu. Pro testowali przeciwko temu gorąco, ale bez powodzenia. Tam, gdzie znużone dziecię człowiecze śpi na zawsze, można się śmiało na krótką noc do snu ułożyć.
Osko i Omar poszli na górę, a ja z Halefem zostałem pod pozorem popatrzenia na konie.
— Zihdi, masz coś tajemniczego, o czem ci dwaj wiedzieć nie powinni? — zauważył hadżi.
— Tak. Czy widziałeś kiedy widmo, Halefie?
— Podobno są rozmaite dżiny, na pustyni i w la-