Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/353

Ta strona została skorygowana.
—   331   —

— Cicho bądź, zihdi! — odrzekł. — Kto chce złapać dżina, ten nie powinien ostrzegać go głośną rozmową. Naucz się tu teraz tego odemnie!
Usłuchałem oczywiście tego rozkazu. Halef miał słuszność. Skoro już tu czatowaliśmy, to należało rzecz brać poważnie. A poważną była sprawa w każdym razie. O tym zabobonie o upiorach nasłuchałem i naczytałem się niemało. Szło teraz o to, żeby takiemu widmu, wysysającemu krew, zajrzeć pod skrzydełka i wyleczyć zacnych gospodarzy ze strachu i zmartwienia. W grze było pewnie jakieś oszustwo.
Czekaliśmy tak przeszło pół godziny. Chciałem już odejść, kiedy zaczęło się coś skradać szybko i bez szmeru z tej strony, po której leżałem. Była to ciemna męska postać, która zręcznym ruchem przysunęła się do okiennicy i zaczęła tam nadsłuchiwać. Następnie wydał ów drab gwiżdżący szum, jaki słyszałem raz w Wiedniu w Würstelpraterze, gdy dyabeł porywał doktora Fausta w teatrze maryonetek. Świszczę się przytem głośno, to podnosząc głos, to znów zniżając i mruczy się równocześnie. Brzmi to zupełnie tak, jak gdyby wiatr świstał o krawędź skały. Następnie uderzył duch dwa razy silnie w okiennice i chciał uciec czemprędzej. Wtem zabrzmiał głos Halefa:
— Dur, gich jyrymdżi, szimdi zeni bicim war — Stój, łaziku, przecież mamy cię teraz!
Poskoczył ku niemu, aby go schwytać. Duch jako duch okazał wielką przytomność umysłu. Palnął małego w twarz i zawołał:
— Eredjatatàrba!
Po tem umknął.
Gdyby był Halef ust nie otwierał i nie krzyknął przedwcześnie, poszłoby wszystko inaczej. Teraz duch uciekał w przeciwnym odemnie kierunku tak, że miał odstęp większy niż na szerokość całego domu. Mimo to popędziłem za nim, a przebiegając obok Halefa, rzuciłem mu gniewnie „cymbale“. Ukarany w ten sposób, pośpieszył za mną co prędzej.