— Czy stało się to wcześnie, czy późno?
— Zanim moi ludzie spać poszli.
— Czy rodzina śpi z tobą w pokoju?
— Naturalnie, wszyscy.
— W takim razie musiano kradzieży dokonać, zanim się wszyscy na spoczynek udali. Złodzieje ułożyli to sobie całkiem dobrze. Jakże jednak zabezpieczyli się przed tem, żeby nikt z was ich nie schwytał?
— Jeden z nich zaczął nam pokazywać sztuczki z kartami. Ponieważ bardzo mi się podobały, pozwoliłem zwołać wszystkich moich ludzi. Podczas gdy my bawiliśmy się doskonale, oddalili się dwaj z nich, co mi jednak wówczas w oko nie wpadło. Dopiero kiedy wrócili, oświadczył trzeci, że pokazał nam już wszystko, co umie. Następnie moi ludzie odeszli i graliśmy w dalszym ciągu.
Niechaj to nikogo nie dziwi, że tu w zapadłej tureckiej wiosce grano w karty. Spotykałem w Turcyi wielu grających w karty. Widywałem sztukmistrzów karcianych, którzyby się nie dali żadnemu z naszych zawstydzić. Byli to prawie zawsze Grecy albo Ormianie. Prawdziwy Turek niema potrzebnej do tego cierpliwości. Nie zdziwiłem się też bynajmniej tem, że tu w oberży w Dabili wykonywano tego rodzaju sztuczki z kartami. Byłem jednak ciekawy, który z nich przedstawił się jako sztukmistrz.
Zażądałem od gospodarza, żeby mi go opisał i doszedłem do wniosku, że to był współzbiegły dozorca więzień. Wobec tego musieli Manach el Barsza i Barud el Amazat dokonać kradzieży do spółki. Przyjąć też należało, że dozorca wtajemniczony był w ich zamiary.
— A więc po zbadaniu rzeczy i przesłuchaniu twych ludzi przyszedłeś do przekonania, że to obcy byli złodziejami? — pytałem dalej. — A co potem zrobiłeś?
— Wysłałem za nimi konno wszystkich moich parobków.
— Tak! A czemu sam nie pojechałeś?
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/373
Ta strona została skorygowana.
— 351 —