też nie trudno nam zrozumieć twoją sprawę. Kto stale w domu siedzi, tego myśli obracają się w kole ograniczonem, a gdy mu się coś niezwykłego zdarzy, nie łatwo da sobie radę.
— Może to i słuszne. Ale oto przynoszą wam pożywienie. Jedzcie swobodnie! Skoro się posilicie, pomówimy jeszcze o naszej sprawie. Czy życzycie sobie, żeby konie nakarmić i napoić? Mam ładną kukurudzę, dobrze zmieloną.
— Prosimy uprzejmie. Każ także parobkom rozsiodłać i oblać je wodą. To je orzeźwi. Niosły nas tu aż z Edreneh i ani razu nie spoczęły uczciwie.
— Mam tu niedaleko za domem ładny staw, a w nim wodę jasną i czystą. Może pozwolisz, żeby parobcy je tam zapędzili?
— Owszem, wdzięczny im będę za to.
Był to widocznie mimo brudu, zalegającego dziedziniec, człowiek przedsiębiorczy i dobry, jak na tutejsze stosunki, rolnik. Sto funtów czyli 2220 koron, które mu ukradli, stanowiło zaledwie część ceny za przeszłoroczny zbiór tytoniu. Był więc zamożny. To, że założył staw dla hodowli ryb, dowodziło, iż umiał dobrze wyzyskać ziemię.
Żył też inaczej niż cała gromada tamecznych mieszkańców. O tem przekonałem się niebawem. Z tego też wywnioskowałem, że nie uważał nas za zwykłych podróżnych.
Jadło, przyniesione przez dwóch schludnie ubranych chłopców, składało się z kilku wielkich, dymiących, apetytnie wyglądających placków z jaj, do których podano moczone w occie i pieprzem przyprawiane melony, oraz inne świeże owoce. Potrawy leżały ku memu zdziwieniu na czystych, białych, fajansowych talerzach, tylko wielka misa na melony była wypalana z żółtej gliny.
Gospodarz przypatrzył się, czy chłopcy odpowiednio nas obsłużyli, a gdy podano już koszyczek z łyżkami, nożami i widelcami, wydał następujący rozkaz:
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/379
Ta strona została skorygowana.
— 355 —