— Ani im przez myśl nie przeszło. Stałem tam jeszcze długo i patrzyłem za nimi, dopóki nie zniknęli za górą. Zachwyciłem się tak tym karym koniem, że nie mogłem odeń oczu oderwać.
— Tak, to koń wspaniały; naprawdę.
— Musicie więc teraz jechać także do Doiran, skoro chcecie porozumieć się z tymi czterema.
— Zapewne, ale nam już teraz nie pilno. Ponieważ tam się udali, wiemy, że zaczekają na nas w tej miejscowości.
— W takim razie cieszę się, że ich widziałem i z nimi mówiłem, bo nie byłbym wam mógł udzielić żadnych wiadomości. Ale mnie już czas w drogę. Nie bierzcie mi tego za złe, że nie zostaję dłużej z wami.
W przeciwieństwie do swego poprzedniego zachowania zapewnili go bardzo uprzejmie o swej wdzięczności i pożegnali się z nim, jak gdyby go darzyli pełną swoją życzliwością. Skoro tylko wyszedł gospodarz, uderzył procarz pięścią w stół i zawołał:
— Co za szczęście! Teraz pozbyliśmy się już tej obawy. Nie pojechali do Ostromdży.
— Tak, z tego powodu możemy się cieszyć. Jak to mądrze urządzili Manach el Barsza i Barud el Amazat, że wmówili w tego głupiego gospodarza, iż udają się do Doiran! Teraz tam pojechały te psy, które nas podsłuchały i będą szukać daremnie.
— Nie byłem jeszcze nigdy w Doiran, więc nie wiem, jak to daleko.
— Sądzę, że trzeba dobrze jechać siedm godzin. Te draby przyjadą tam dopiero wieczorem. Jutro będą się rozpytywać, przyczem się oczywiście dowiedzą, że ich wystrychnięto na dudków. Prędzej niż pojutrze nie należy ich się spodziewać w Ostromdży. Możemy więc tutaj jeść i pić, ile i dopóki nam się spodoba.
— Tak mnie to cieszy, jak gdyby dziś były moje urodziny. Ale czy też dzisiaj gospodarz powróci?
— Tego się nie spodziewaj nawet!
— Powinniśmy byli go spytać.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/398
Ta strona została skorygowana.
— 374 —