Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/41

Ta strona została skorygowana.
—   31   —

— Stój! — prosiłem go. — Czy destylowałeś olej, aby go sprzedać?
— Tak.
— To dobrze, ja go kupię od ciebie.
Uśmiechnął się do mnie z wyższością i zapytał:
— A ile zapłaciłbyś mi za to?
Dobyłem tyle, ile wedle środków moich mogłem zapłacić i podałem mu pieniądze.
— To ci dam za to.
Wziął pieniądze do ręki, przeliczył i rzekł, przekrzywiając głowę ze znaczącym uśmiechem:
— Effendi, dobroć twoja większa od kiesy!
— Dlatego proszę cię, żebyś swój olej zatrzymał. Tyś zbyt ubogi, żeby mi go darować, a jam niedość bogaty, żeby go kupić.
Zaśmiał się i odpowiedział:
— Jestem dość bogaty, żeby go darować, mam bowiem tytoń od ciebie, a tyś dość ubogi, aby go przyjąć odemnie. Oddaję ci napowrót pieniądze!
Była to hojność zbyt wielka, żebym miał zgodzić się na nią. Wyobrażałem sobie, że ta niewielka suma, którą mu dałem, nie była dlań przecież bez wartości. Zarazem widziałem, że flaszeczki napowrót nie weźmie. Dlatego odsunąłem pieniądze i oświadczyłem stanowczo:
— Chcemy się obydwaj obdarzyć, nie będąc bogatymi, dlatego lepiej będzie, jeśli zatrzymamy, cośmy od siebie dostali. Przybywszy szczęśliwie do kraju rodzinnego, opowiadać będę pięknym niewiastom, gdy rozkoszować się będą zapachem twego oleju, o ogrodniku Jafizie, który był dla mnie tak przyjacielski.
To go widocznie ucieszyło, gdyż zabłysnęły mu oczy, skinął z zadowoleniem głową i rzekł:
— Czy niewiasty twojego kraju są przyjaciółkami zapachów, effendi?
— Tak; miłują kwiaty, swoje siostry.
— A czy długo musisz jechać, zanim się do nich dostaniesz?