Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/413

Ta strona została skorygowana.
—   389   —

— Może jednak. Jestem na tropie.
— Czy tu na ziemi?
Poczciwiec słyszał od Halefa, że jestem zręczny w rozpoznawaniu śladów. Teraz myślał, że jest coś takiego przedemną na ziemi.
— Nie — odrzekłem i wskazałem na czoło. — Tu leży trop, za którym pójdę. Czy znasz dobrze Ostromdżę?
— Tak, przecież to miasto najbliższe.
— Czy jest tam góra?
— Nawet wysoka.
— A na niej ruina?
— Cała kupa gruzów.
— Z czego?
— Tego dobrze ludzie nie pamiętają. Bułgarzy twierdzą, że mieli tu niegdyś wielkie państwo i że w tym zamku mieszkał jeden z ich sławnych książąt. Później nadciągnęli wrogowie, którzy zamek zdobyli, a potem zburzyli.
— Zapewne Turcy?
— Tak przypuszczają niektórzy. Inni natomiast są zdania, że to Grecy.
— To nam wszystko jedno. Czy łatwo się dostać do ruiny?
— Bardzo łatwo.
— A nie zakazano tam wychodzić?
— O nie. Wolno każdemu, ale mimo to tylko niewielu odważa się na to.
— Dlaczego?
— Bo na górze czyhają złe duchy.
— Ach tak! No, to przypatrzymy się im!
— Eifendi, czy oszalałeś?
— Bynajmniej. Oddawna już tęskniłem za widokiem takiego ducha. Cieszę się teraz, że spełni się moje życzenie.
— Panie, daj temu spokój!
— Ba! Spróbuję jednak.
— Zważ, że za dnia ducha nie znajdziesz!
— Nie będę go też w dzień szukał.