Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/441

Ta strona została skorygowana.
—   415   —


ROZDZIAŁ VIII.
Święty.

W jakiś czas dostaliśmy się na gościniec z Kusturlu i zboczyliśmy na prawo. Zbliżywszy się do Strumnicy, jechaliśmy pomiędzy plantacyami tytoniu i bawełny.
Niebawem ujrzeliśmy przed sobą górę, na której zboczu widniały domy miasta. Na szczycie zauważyliśmy ciemną zieleń, z której wyzierała ruina.
— To jest Ostromdża — objaśnił Turek.
— Zwana także Strumnicą wedle rzeki, przepływającej blizko miasta — dodałem, wyczerpując wszystkie swoje gieograficzne wiadomości.
Halef zbliżył się do mnie. Widok miasta przypomniał mu skutki jego zbyt pospiesznego czynu.
— Zihdi — rozpoczął.
Udałem, że nie słyszę.
— Zihdi!
Patrzyłem niewruszenie ku miastu.
— Czy mnie nie słyszysz, czy nie chcesz słyszeć?
— Słyszę.
— Czy sądzisz, że powinienbym umknąć?
— Nie.
— Ja też nie zrobiłbym tego. Wpakowałbym raczej sobie kulę w łeb. A może jesteś zdania, że mam się dać tutaj zamknąć prefektowi?
— Jak ci się podoba!
— Prędzejbym jemu kulę posłał!
— Wtedy dopiero zamkniętoby cię naprawdę.
— Jak myślisz, co się stanie?
— Nie wiem. Trzeba przeczekać!
— Dobrze, zaczekajmy; ale czy mnie weźmiesz w obronę?
— Sądzę, że jestem pod twoją opieką. Nazywasz siebie przecież moim przyjacielem i obrońcą!