Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/449

Ta strona została skorygowana.
—   423   —

— Co to jest?
— Mój garnek z klejem.
— Potrzebujesz go tu nad źródłem?
— Nawet koniecznie!
— Dlaczego przychodzisz do gorącej wody?
— Dlaczego? Wardur gendżlenme — ona odmładza.
— Ach tak! Chcesz się odmłodzić? Tego ci przecież nie potrzeba.
— Tak sądzisz? Jesteś wielce łaskawy. Ach, gdyby mój mąż był także tego zdania! Wiesz, że mi na imię Groszek, ale on już dawno nazywa mnie starym strąkiem. Czy to nie przykre?
— Może on wcale tak źle nie myśli. Uważa to pewnie za miano pieszczotliwe.
— O nie. Znam go zbyt dobrze. To barbarzyńca, człowiek bezwględny, tyran nieuważający, to...
Chwyciłem się za głowę.
— Przepraszam — rzekła. — Nie powinnam mówić głośno. Ale ja mu pokażę i udowodnię, że nie jestem starym strąkiem. Dlatego przychodzę tu codziennie i nacieram sobie twarz namułem piękności.
Nie łatwo było zachować powagę.
— To bardzo mądre z twej strony — pochwaliłem. — Jak się ten namuł przyrządza?
— Rozciera się listki różane, posypuje się mąką i gotuje w wodzie na kleik. Potem zabiera go się tutaj, miesza w równych częściach z czerwonym osadem tego źródła i smaruje się twarz. To pomaga, pomaga napewno!
— Rzeczywiście?
— Pewnie! Żadna brodawka, żaden znak, żadna zmarszczka nie ostoi się przed tym klejem. On słynie na cały kraj. Dlatego rozgniewałam się, że ta dziewczynka przewróciła mi garnek. Ale, jak to słusznie zauważyłeś, jestem usposobienia łagodnego, toteż byłam cicho, a nawet nieostrożność wybaczę.
— Dobrze uczynisz. Łagodność jest wielką ozdobą kobiety, a małomówność podnosi jej urok.
— Ja to zawsze mówię — stwierdziła.