Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/463

Ta strona została skorygowana.
—   437   —

— Effendi, nie mogą nic jeść, skoro nic nie mam. Chętnie nie jadłabym sama, żeby nie słyszeć płaczu dzieci.
— Poradzimy na to. Zacny przyjaciel dał mi niewielką kwotę, abym darował ją zasługującemu na to ubogiemu, którego spotkam w podróży. Czy przyjmiesz ty te pieniądze, czy mam zaczekać na inną sposobność?
Podniosła ku mnie wzrok promieniejący.
— Effendi!
Powiedziała tylko to jedno słowo, ale brzmiała w niem cała pełnia prośby, wstydu i wdzięczności.
— Czy dać?
— Ileż to?
— Dwa funty.
— Funty? Nie wiem, co to jest. Ile to para?
— Para? To więcej, o wiele więcej!
— Może aż kilka piastrów?
— Dwa funty to dwieście piastrów.
— O nieba!
Chciała załamać ręce, ale ból jej w tem przeszkodził.
— A ponieważ to są dwie złotówki, przeto po zmienieniu otrzymasz dwieście dziesięć piastrów.
Wyjąłem z pieniędzy, stanowiących dar Hulama z Adryanopola, wspomnianą kwotę i podałem biedaczce. Cofnęła się.
— Effendi, ty żartujesz?
— Nie, to na seryo. Bierz!
— Nie mogę.
— Któż ci broni?
— Nikt, ale dar tak wielki...
— Nie mów nic więcej! Ten, kto ofiarował mi tę sumę, jest bardzo bogaty. Masz tu, schowaj pieniądze, a gdy zechcesz je zmienić, udaj się do uczciwego człowieka. Kup żywności dla siebie i dla dzieci. Bądź zdrowa! Jutro przyjdę tu znowu.
Wcisnąłem jej pieniądze w dłoń pokrzywioną i oddaliłem się pospiesznie. Chciała pobiec za mną, lecz