— Tak.
— No, co?
— Kolba od strzelby.
— Tak, a na tem jest lufa, z której się strzela.
Czy rozumiesz mnie?
— Tak.
— A więc wiecie już wszystko!
— Nie, nic nie wiemy.
— Wszystko!
— Nie, wiemy tylko, że można strzelać z twej strzelby!
— To przecież dość. Przyszliśmy was aresztować!
— Ach! To musisz przecież powiedzieć!
— To się samo przez się rozumie. Jeśli nie pójdziecie natychmiast, chwytamy nasze strzelby.
— Czy na to, by nas zastrzelić?
— Tak.
— No, jesteśmy gotowi. Strzelajcie!
Wyjąłem papierosa i zapaliłem, a towarzysze za moim przykładem. Paliliśmy więc spokojnie, a kawasi wytrzeszczyli na nas oczy. Coś takiego nie zdarzyło im się jeszcze dotychczas.
Stało się, co uważałem za niemożliwe. Obecny dowódca złożył urząd. Odwrócił się, szturchnął w bok drugiego i rzekł:
— Ty komenderuj!
Wezwany gotów był zaraz objąć dobrowolnie złożone berło. Wystąpił z widocznym zamiarem wygłoszenia dłuższej przemowy. Przeczuwałem już, że tak jeden będzie komendę oddawał drugiemu, dopóki, znużeni niepowodzeniami, nie oddalą się wszyscy. Ale tak łatwo ujść nam to nie miało. Właśnie, gdy trzeci generał usta otwierał, aby zacząć, rozwarły się gwałtownie drzwi, a w nich ukazały się twarz i mundur sierżanta.
— Gdzie wy siedzicie?
— Tutaj!
— To widzę! Gdzie te draby?
— Tutaj!
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/481
Ta strona została skorygowana.
— 453 —