Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/491

Ta strona została skorygowana.
—   463   —

Przybrał, jak mógł, najbardziej rozkazującą postawą i wygłosił swoje poprzednie polecenie:
— Zsiądź sam i każ zsiąść swoim ludziom. Wymaga tego wzgląd na szacunek, jaki się winno władzy.
— Jestem tego samego zdania, ale nic tutaj z władzy nie widzę.
— Jak? Czy ja cię dobrze rozumiem? Władzą ja jestem!
— Rzeczywiście? W takim razie jestem w grubym błędzie. Kto jest sędzią pokoju w Ostromdży?
— Ja. Piastuję oba urzędy.
— Czy nasza sprawa należy przed sędziego pokoju?
— Nie, przed kazę.
— A więc przecież mam słuszność. Naib może sądzić sam bez współrajców, ale kaza składa się z kodży baszy, prokuratora, zastępcy, porucznika i pisarza sądowego. Powiedz, gdzie są ci panowie? Widzę tylko ciebie samego.
Głowa poczęła mu się znów wahać tam i napowrót.
— Ja — rzekł — zwykłem i takie sprawy sam rozsądzać.
— Jeżeli mieszkańcy Ostromdży nie sprzeciwiają się temu, to już ich rzecz. Ja znam ustawy padyszacha i żądam ich wypełnienia. Domagasz się odemnie szacunku dla władzy, która wcale nie istnieje.
— Każę sprowadzić tych ludzi.
— Więc śpiesz się. Mam mało czasu.
— A jednak będziesz musiał zaczekać, bo nie wiem, czy basz kiatib zaraz się znajdzie, a zastępca wyjechał do Ufadilli. Powróci dopiero za kilka godzin.
— To rzecz przykra. Władza nie powinna kazać się szukać. Co sobie pomyśli makredż, gdy mu o tem opowiem?
— Nie potrzebujesz mu tego opowiadać. Będziesz z pewnością zadowolony ze sposobu postępowania, jakie was tutaj spotka.