Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/509

Ta strona została skorygowana.
—   481   —

mówiąc ani słowa. Nie widział nas nigdy przedtem, ale mógł się dorozumieć, kim jesteśmy.
Halef kopnął go i zapytał:
— Łotrze, czy nas znasz?
Zapytany nie dał odpowiedzi.
— Czy słyszałeś? Pytam się, czy wiesz, kto jesteśmy! Odpowiadaj, bo dostaniesz harapem!
— Wiem — mruknął w obawie przed harapem.
— Tak, ty chciałeś nas poznać. Powiedziałeś to dopiero. Tak prędko spełniło się twoje życzenie. Tego się nie spodziewałeś!
Barud el Amazat odzyskał oddech. Przyszedł szybko do siebie i rzucił na mnie wzrokiem, pełnym przerażenia.
— O, jazik — o, biada! — zawołał. — Teraz jesteśmy zgubieni!
— Tak — zaśmiał się Halef. — Jesteście zgubieni. Spotka was ten sam los, który obmyśliliście dla nas, łajdaki. Chcieliście nas zamordować.
— Nie, to nieprawda!
— Milcz! Słyszeliśmy wszystko.
— Tamci chcieli to zrobić, nie ja!
— Kłam tylko! Wiemy dobrze, co jest na rzeczy.
Teraz zaczął się i Manach el Barsza poruszać, o ile pozwalały mu na to więzy. Spojrzał na nas i zamknął oczy.
— No, nie przywitasz się z nami? — zawołał Halef, bijąc go harapem.
Otworzył oczy, powiódł wzrokiem po mnie i po Halefie i rzekł:
— Rozwiążcie nas, puśćcie wolno!
— Niechaj Allah uchroni!
— Zapłacę wam!
— Nie jesteś na tyle zamożny.
— Jestem bogaty, bardzo bogaty.
— Z pieniędzy zrabowanych! Zabiorą ci je.
— Nikt ich nie znajdzie!
— Więc niech sobie leżą, nam ich nie trzeba.