— Nie mam teraz czasu na dużo słów. Powiedz, jak się nazywasz?
— Nazywają mnie Szimin.
— A więc jesteś bratem ogrodnika Jafiza?
— Tak.
— To dobrze! Szukałem ciebie. Roznieć co prędzej ogień w kuźni!
Spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał:
— Czy masz dla mnie pilną robotę?
— Nie, ale niech twoje ognisko świeci na drogę!
— Na co?
— Ażeby jeździec, o którym wspomniałem, nie mógł przejechać niepostrzeżony.
— Kto on?
— O tem potem. Śpiesz się!
Z małego przedziału, w którym znajdowały się drzwi do piwnicy, prowadziła brama na pole. Zamykała się prostym ryglem. Odsunęliśmy go i wyszliśmy z domu. Kowal dobył klucza z kieszeni i otworzył wiszącą przy drzwiach od kuźni kłódkę. Niebawem płonął ogień na kominie, rzucając daleko w noc czerwone światło. Oto czego chciałem przedewszystkiem.
Gdy on zajmował się ogniskiem, ja wyszedłem poza dom, aby zobaczyć, co się dzieje z koniem. Stał wciąż jeszcze blizko domu, wróciłem więc uspokojony do kowala.
— No, ogień się pali — rzekł. — Co jeszcze rozkażesz? — Chodź z obrębu światła! Usiądziemy koło drzwi, gdzie jest ciemno.
Gdy przedtem badałem otoczenie domu, zauważyłem kloc koło drzwi, który mógł posłużyć za ławkę. Tam zaciągnąłem kowala, a gdyśmy usiedli, rzekłem:
— Omówmy najpierw, co najpotrzebniejsze! Przejeżdżać będzie tędy — może nawet niebawem — jeździec, z którym muszę pomówić, on jednak nie powinien wiedzieć, że tu jestem. Zatrzyma się tutaj pewnie, aby ci zadać kilka pytań. Proszę cię, postaraj się, żeby on zsiadł z konia i wszedł z tobą do domu.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/54
Ta strona została skorygowana.
— 44 —