— To nie mogłeś go widzieć, nawet gdyby był przejeżdżał, a...
— Czy mam się dowiedzieć? — wtrącił.
— Gdzie? U kogo?
— Pobiegnę do wsi i spytam starego jemiszdżi, który aż do wieczora siedzi na drodze przy swoich koszach.
— Jak długo potrwa, zanim powrócisz?
— Dziesięć minut. To blizko.
— Proszę cię jednak, żebyś jeszcze nie wspominał o tem, co cię dzisiaj spotkało!
— Nie powiem, skoro sobie tego życzysz.
— Więc śpiesz się!
Opisałem kowalowi jeźdźca w krótkich słowach tak, jak go mnie opisano, poczem on pośpieszył. Jeszcze przed upływem umówionego czasu powrócił z wiadomością, że poszukiwany przezemnie nie przejeżdżał jeszcze.
Wstąpił do kuźni, aby podsycić ogień, poczem usiadł znowu koło mnie.
— Powiedz teraz — zacząłem — jak przyszło do tego, co ci się dziś zdarzyło?
— Stałem w kuźni przy robocie; wtem nadjechali i zatrzymali się przed moim domem trzej jeźdźcy, z których jeden, nieznany mi dotąd, powiedział, że koń jego zgubił nal[1]. Jestem nietylko demirdżi[2], lecz także nalband[3] i gotów byłem wykuć mu nowy nal. Przypatrzyłem się tylko jemu, ale podczas roboty padł mój wzrok na jego towarzyszy; w jednym z nich poznałem poborcę Manacha el Barsza z Uskub.
— Czy on znał ciebie?
— Tak.
— Gdzieżeście się poznali?
— W Raslug przed czterema laty. Musisz wiedzieć, że znam wszytkie choroby końskie i lekarstw a przeciwko nim. W Raslug i okolicy był wielki pomór koni i kiedy już nikt poradzić nie umiał, sprowadzono mnie. Byłem