— Prawdopodobnie nie da się to zrobić bez użycia siły.
— Rad jestem z tego. Pieszczotliwie chyba się z nim nie obejdę. Ale, ale, effendi, oto przypominam sobie, że pytałeś, czy jestem bratem Jafiza.
— Owszem, tak.
— Czy znasz go?
Przejeżdżałem dzisiaj obok jego ogrodu i wziąłem od niego flaszeczkę różanego olejku za dżebeli.
— Allah ia Allah! Więc brat mój ma taki tytoń nad tytoniami?
— O, nie wiele!
— Ma go od ciebie?
— Tak.
— Ty miałeś taki tytoń.
— Oczywiście tak, skoro go dostał odemnie.
Zamilkł na chwilę; ale ja wiedziałem, jakie pytanie błąka mu się po wargach. W końcu wybuchnął:
— A teraz ci już wyszedł?
— Jeszcze nie całkiem — rzekłem; aby zaś ułatwić mu rzecz, dodałem. — Czy palisz?
— Bardzo chętnie!
— Dżebeli?
— Nie wąchałem dotąd tego tytoniu, a tem mniej paliłem.
— To przynieś fajkę!
Nie dokończyłem jeszcze tego wezwania, kiedy zniknął za drzwiami i jeszcze prędzej zjawił się z fajką.
— Jak się ma żona? — spytałem.
U tych prostych rzemieślników można wyjątkowo zapytać o żonę, bo zresztą zabronione to jest na Wschodzie surowo. Na wsi chodzą nawet często kobiety i dziewczęta bez zasłony.
— Nie wiem — odrzekł. — Śpi zapewne.
O tytoniu myślał widocznie więcej niż o żonie, chociaż okazał jej tyle miłości.
— Dajno tu fajkę! Niech ci nałożę.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/61
Ta strona została skorygowana.
— 51 —