kule tych, którzy życie daliby za ciebie, gdyby byli wiedzieli, że jesteś pod osłoną.
— To oczywiście jest zrozumiałe; ale zgubieni nie mogą się obejść bez przyjaciół, a jeżeli są tacy, to należy ich chronić. Przypuszczam też, że na miejsce tego kiaghad eminlikun przyszło coś innego, lepszego.
— Przypuszczenie twoje jest słuszne. Widzisz sam, że nie mogę ci dostarczyć ochronnego papieru.
— Tak, nie możesz mi dać tego, czego niema. Ale czy powiesz mi, jakim znakiem posługują się teraz?
— Ośmielę się. Czy umiesz milczeć?
— Tak samo, jak każdy.
— Wiedz zatem, że wszyscy obrońcy i chronieni poznają się teraz po kopczy[1].
Słowa te wprowadziły mnie na pewien domysł.
— Czy ta kopcza ze srebra? — spytałem.
— Tak jest.
— Tworzy pierścień, w którym znajduje się czakan[2].
— Tak, a ty skąd wiesz o tem?
— Domyśliłem się; a to z tego powodu, że noszą tę kopczę osoby, co do których przypuszczam, że albo zaliczają się do zgubionych, albo są z nimi w jakimś związku.
— Czy wymienisz mi ich nazwiska?
— Tak. Manach el Barsza miał kopczę na fezie. Nosiło ją także kilku ludzi, którzy u kadiego w Edreneh przysłuchiwali się rozprawie przeciwko Barudowi el Amazat. Jadąc dzisiaj przez miasto z byłym derwiszem, spotkałem człowieka, który przypatrywał mi się w sposób szczególny,