Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/68

Ta strona została skorygowana.
—   58   —

jącem od ogniska w kuźni. Twarzy jego rozpoznać nie mogłem.
— Bak, sawul — hej, jest tam kto! — zawołał.
Gdy się nikt nie ukazał, powtórzył okrzyk. Teraz dopiero zjawił się w drzwiach kowal.
— Kto tam?
— Jestem obcy. Kto tu mieszka?
— Ja — odrzekł Szimin, nie dając przez to jasnej odpowiedzi.
— Kto jesteś?
— Właściciel tego domu.
— Domyślam się tego, głupcze! Chcę wiedzieć, jak się nazywasz.
— Nazywam się Szimin.
— A czem jesteś?
— Kowalem. Czy nie masz oczu, żeby poznać to po ogniu, który cię oświeca?
— Nie widzę nic prócz tego, żeś nie tylko głupiec, lecz i grubijanin! Chodźno tu! Mam cię o coś zapytać!
— Jestem twym niewolnikiem, czy sługą, że mam do ciebie przyjść? Kto ze mną chce mówić, niech się do mnie potrudzi.
— Jestem na koniu!
— To zleź i wejdź!
— To niepotrzebne!
— Dusi mię kaszel i katar. Czy mam się przez to zaziębić i chorować potem, zamiast pracować? — rzekł Szimin i wrócił do środka.
Jeździec rzucił kilka niezbyt uprzejmych słówek, ale podjechał z koniem bliżej.
Aż dotychczas nie wiedziałem, czy to ten, na którego czekałem. Teraz dopiero, gdy zatrzymał się tuż koło kuźni, poznałem konia bułanego. Jeździec miał czerwony fez, szary płaszcz i mały jasny wąs. Kiedy zsiadł z konia, zobaczyłem czerwone tureckie buty. A więc to był on.
Przywiązał konia do drzwi i wszedł do domu.
Podążyłem skrycie za nim. Kowal poszedł do wię-