kszego przedziału, gdzie żona leżała. Ponieważ obcy poszedł tam za nim, mogłem wejść i ukryty za plecioną ścianą słyszeć wszystko, co mówią. Obcy stał odwrócony do mnie plecami, a kowal przed nim z pochodnią w ręku. Żona przyszła widocznie trochę do siebie. Otworzyła oczy, wsparła głowę na dłoni i słuchała rozmowy.
Kowalowi dostały się ze strony obcego zarzuty, że zachował się niegościnnie, co go tak rozgniewało, iż nie mógł się powstrzymać od wypowiedzenia nieostrożnej uwagi:
— Jestem przyjaznym tylko wobec ludzi uczciwych.
— Czy sądzisz, że ja nie jestem uczciwy?
— Tak sądzę.
— Jesteś grubijanin, jakich mało. Skąd wiesz, czy jestem uczciwy, czy nie? Czy znasz mnie?
— Tak, znam ciebie.
— Gdzie mnie widziałeś?
— Nie widziałem cię, ale słyszałem o tobie.
— Gdzie i od kogo?
— Tu od pewnego obcego effendi, który wie napewno, że jesteś łotr.
— Kiedy?
— Dziś, bardzo niedawno temu.
— Kłamiesz!
— Nie kłamię, lecz mówię prawdę. Mogę ci to udowodnić. Wiem również dobrze, czego się chcesz dowiedzieć odemnie.
— Tego wiedzieć nie możesz!
— Wiem całkiem pewnie!
— Więc powiedz!
— Chcesz się zapytać o Manacha el Barsza i Baruda el Amazat.
Na twarzy obcego odbił się wyraz przestrachu.
— Skąd wiesz o tem?
— Właśnie od owego effendi.
— Kto on taki?
— Ta wiadomość niepotrzebna ci. Jeśli on zechce, to się dowiesz.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/69
Ta strona została skorygowana.
— 59 —