— Gdzie on jest?
— Tego mi nie wolno powiedzieć.
— Tak sądzisz? A co będzie, jeśli cię zmuszę?
— Ja się nie boję.
— Tego także nie?
Dobył sztyletu i pokazał go.
— Nie. Tego noża także nie. Nie jestem sam.
Ja stanąłem w drzwiach plecionki. Podczas ostatnich słów pokazał kowal na mnie. Obcy odwrócił się, dostrzegł mnie i zawołał.
— A do dyabła!
Wyglądał, jakby się bardzo przestraszył, a mnie także spotkała niespodzianka, kiedy poznałem w nim owego człowieka, który tak szczególnie mi się przypatrywał podczas jazdy z „tańczącym“ przez ulice Edreneh. Okrzyk ten wydał w języku wołoskim. Czyby był Wołochem? W okolicznościach niebezpiecznych i niespodzianych posługuje się zwykle człowiek ojczystym językiem.
Musiałem naprawić to, co popsuł kowal. Nie powinien się był zdradzać z tem, co wiedział o nim. Należało zaczekać na jego pytania, a potem dopiero był czas na oświadczenie.
— Tak, to prawda, aż nadto — odrzekłem. Pójdziesz do dyabła!
Opanował się, schował nóż, którym groził kowalowi i rzekł.
— Czego ty chcesz? Nie znam ciebie!
— I nie potrzeba, Główne to, że ja ciebie znam!
Zrobił minę zdziwioną, potrząsnął głową i rzekł w tonie najszczerszego zapewnienia:
— Nie znam cię! Bóg mi świadkiem!
— Nie bluźnij Bogu! On świadkiem, że mnie już widziałeś!
— A gdzież to?
— W Edreneh.
— Kiedy?
— Ba! Umiesz po turecku?
— Tak.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/70
Ta strona została skorygowana.
— 60 —