— Jak widzę, lubisz używać przysłów — rzekłem, zastępując mu drogę. — Ale przysłowie twoje nie zawiera zbyt wiele życiowej mądrości. Lepiej było powiedzieć: Uprzejmością zniewala się ludzi do uprzejmości. Postanowiłem być względem ciebie uprzejmym i proszę, żebyś trochę u mnie pozostał.
— U ciebie? Gdzież to u ciebie? Gdzie mieszkasz?
— Tutaj.
— Ten dom należy do kowala. On sam nazywał cię obcym effendim.
— On nie będzie miał nic przeciwko temu, że cię zaproszę.
— Co ja tu mam robić? Nie mam czasu; muszę jechać dalej.
— Zaczekasz na resztę gości, którzy tu jeszcze przybędą. Chcą cię tu spotkać.
— Co to za ludzie?
— Kawasi z Edreneh.
— Idź do dyabła!
— Ani mi się śni! Zostanę przy tobie. O tam jest miejsce; bądź łaskaw usiąść.
— Czyś zwaryował? Usuń się precz! Chciał przejść koło mnie, ale zatrzymałem go za rękę, nie sprawiając mu jednak bolu.
— Proszę cię naprawdę, żebyś z nami pozostał — powiedziałem. — Kawasi, o których wspomniałem, chcieliby z tobą pomówić.
— Co mnie do nich?
— Zapewne, że tobie nic do nich, ale im do ciebie.
Oczy błysnęły mu gniewem.
— Weź rękę odemnie! — zawołał.
— Ba! Postarają się o to, żebyś nie dopędził już Manacha el Barsza!
Ja stałem przed nim, a kowal, który wetknął był właśnie w ścianę zapaloną trzaskę, za nim. Tego obcy nie zauważył. Poznał, że jego zamiary przejrzano, uznał więc za konieczne udać się w dalszą drogę i byłem pe-
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/74
Ta strona została skorygowana.
— 64 —