Czemu nie zażądał, żeby go zaprowadzić do kiaji. Tego domagałby się każdy, kto ma czyste sumienie. A więc, jak słyszę, znasz tego farbiarza, o którym on mówił.
— Znam.
— Co to za człowiek?
— Gruby, okrągły próżniak.
Była to osobliwa odpowiedź. Farbiarz nazywał się Boszak, a to znaczy leniwy. Pytałem dalej:
— Czy zamożny?
— Nie, bo leniwy. Zresztą to nietylko farbiarz, lecz i piekarz zarazem.
— Czy pilniejszy jest jako piekarz?
— Nie. Dom jego wali się niemal, bo nie chce go naprawić. Jego żona wystawiła piec piekarski, zbiła niecki i nosi także pieczywo do odbiorców.
— Więc sama piecze?
— Tak jest.
— I sama farbuje?
— Oczywiście.
— A cóż mąż robi?
— Je, pije, pali i odbywa kef.
— W takim razie nic dziwnego, że ubogi. Mieszka w Dżnibaszlu, nieprawdaż?
— Tak, effendi.
— To wieś?
— Wieś dosyć duża.
— Jak daleko stąd?
— Pieszo dwie godziny. Przybywszy do Koszikakawak, przechodzi się przez rzekę. Stąd prowadzi wprost na południe droga do Dżnibaszlu.
— Czy ten piekarz i farbiarz ma jeszcze skądinąd złą sławę?
— Hm! Ja nie wiem.
— Mów wyraźniej!
— Rozcięto mu uszy przed kilku laty.
— Za co?
— Nie wiesz, kogo spotyka ta kara?
— Wyrabiał pewnie za małe pieczywo.
Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/80
Ta strona została skorygowana.
— 68 —