Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/82

Ta strona została skorygowana.
—   70   —


ROZDZIAŁ II.
Wśród przemytników.

Choć było jeszcze ciemno dokoła, gdy się zbudziłem, mimoto czułem, że się wyspałem zupełnie. Zagadka wnet rozwiązała się, bo skoro powstałem, zauważyłem, że wszystkie otwory okienne pozamykane były okiennicami.
Pchnąłem jedną z nich i zobaczyłem słońce już dość wysoko. Wedle czasu wschodniego mogło być już koło dziewiątej.
Z zewnątrz dolatywało gorliwe stukanie młota i piłowanie. Wyszedłem. Kowal stał przy robocie, a żona poruszała miechem.
— Dzień dobry! — zawołał, śmiejąc się, do mnie. — Spałeś dobrze, effendi.
— Niestety, ale ty także!
— Jakto?
— Nie widzę mych towarzyszy.
— Ja także ich nie widziałem.
— Przejechali pewnie!
— Kiedy?
— W nocy.
— O, ty przypuszczasz, że spałem?
— Przeczuwam to.
— Oka nie zmrużyłem! Zapytaj żonę. Kiedy już spałeś, przyszła do mnie na dwór. Siedzieliśmy obok siebie i czekaliśmy oboje nadaremnie.
— A ogień palił się ciągle?
— Aż do teraz, effendi. Mówię prawdę.
— To wprawia mię w obawę o towarzyszy. Wyjadę naprzeciwko nich.
— Sądzę, że pojedziesz do Dżnibaszlu?
— Chciałem, ale...
— Nie obawiaj się, effendi! Oni nadjadą. Byli na tyle przezorni, żeby nie jechać nocą przez okolice nieznane.