Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/94

Ta strona została skorygowana.
—   82   —

— Wie pan już, dlaczego się to stało. Byłem dawniej zegarmistrzem, a teraz jestem księgarzem.
— Ma pan własny sklep?
— Nie. Zapas mój przechowuję w kieszeni. Sprzedaję tutaj te rzeczy.
Sięgnął do kieszeni i wydobył kartkę. Zawierała ona zapomocą rozciętej trzcinki, maczanej w gumie, pismem neskhi napisaną fathę, pierwszą surę koranu, a potem posypaną pozłótką. Był to zatem kolporter i miał przy sobie, jak zauważyłem, wielki zapas tych kartek.
— Czy to w Mekce pisano? — spytałem.
— Tak.
— Przez dozorców Kaaby?
Na twarzy jego postał wyraz przebiegłości; wzruszył ramionami.
— Rozumiem. Kupujący wierzą w to.
— Tak. Pan jest Nemcze, a więc chrześcijanin. Panu powiem, że pisałem to ja sam w Mekce, przywiozłem z sobą wielki zapas i robię dobre interesa.
— Ile kosztuje egzemplarz?
— Stosownie do zamożności kupującego. Biedak płaci piastra, a nawet dostaje za darmo, gdy tymczasem od bogatych brałem już po dziesięć i więcej piastrów. Z tego zarobku żyję razem ze sparaliżowanym ojcem i zbieram materyał do zegara.
— Więc pracuje pan jeszcze w swym poprzednim zawodzie?
— Tak. Pracuję nad zegarem, który zamierzam sprzedać wielkorządcy! W całym kraju nie będzie takiego drugiego. Jeśli go kupi, będę panem całą gębą.
— A zatem dzieło sztuki?
— Tak.
— A wykona go pan?
— Całkiem pewnie. Pierwej sam miałem co do tego pewne obawy, ale teraz jestem już przekonany, że mi się uda. A potem, potem pogadam z tym Boszakiem!
Ostatnie słowa brzmiały niemal, jak groźba, a wy-