Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wielki Boże, sennor, mylicie się! — zawołał Arrastro, pełen przerażenia.
— Mylę się? Zaraz zobaczymy! Czy znają pana w Santa Jaga?
— Nie.
— Zna sennor lekarza Hilaria i jego bratanka Manfreda?
— Nie. Nie znam.
— Kłamstwo! Sam pana tam widziałem. —
— Mylisz się, sennor!
Kurt wymierzył grubasowi tak potężny policzek, że Arrastro uderzył głową o ścianę. Po chwili rzekł:
— Krzywdzicie mnie. Ten, któregoście widzieli, musi być do mnie podobny.
— Tak podobny, że wlazł w twoją skórę, mój chłopcze! Czy nie rozmawiałeś we środę wieczorem w pokoju starca z jego bratankiem? Czy nie mówiłeś, że przybędzie dwustu żołnierzy, których Manfredo ma poprowadzić na górę klasztorną?
Arrastro patrzył na Kurta z przerażeniem.
— Nie — skłamał w żywe oczy.
— Żołnierze mieli zawładnąć klasztorem, aby Juarez stał się mordercą cesarza.
— Nie. Nie myślałem wcale o tem!
— Możesz gadać, co ci się podoba. Nie jestem katem. Ale zmusimy cię do wyśpiewania prawdy i dowiemy się, kto należy do waszego wisielczego związku. Uwiążemy cię na koniu i zabierzemy ze sobą. No, w drogę!
Kurt rzucił na stół złotą monetę, ujął grubasa i

130