Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Dni upływały jeńcom w ponurem przygnębieniu. Nie mieli hartu ducha doktora Sternaua i jego towarzyszy, których wiary w Opatrzność nie potrafiła złamać ani szesnastoletnia tułaczka, ani nieludzkie traktowanie przez Hilaria. Ponadto Józefa ustawicznie jęczała wskutek bólu żeber; dlatego Pablo miał wrażenie, że go zamknięto na dnie piekła.
Gasparino i Landola szybko pogodzili się z towarzyszem niedoli Manfredem, który niedawno trzymał ich pod kluczem. Podłe, nikczemne dusze odnajdą i połączą się zawsze; wspólne cele jednają wrogów. Pierwszego dnia częstowali się najstraszniejszemi przekleństwami, ale wkrótce klątwy obrócili przeciw obecnym ciemiężcom. Wspólnie snuli plany ratunku i zemsty. Ale czas, płynący niezmiernie wolno, robił swoje, z dnia na dzień przycichali, pokornieli; po trzech tygodniach doszli do stanu, graniczącego z apatją i zupełną biernością.
Czarny Gerard, którego pozostawiono w Santa Jaga razem z Marianem, starym hrabią Fernando, kapitanem Ungerem, Grandeprisem i Mindrellem, skręcał się wprost z nudów. Pojechał więc do głównej kwatery Zapoteki, aby zaofiarować swe usługi. Energicznej jego naturze odpowiadało to bardziej, niż pilnowanie jeńców, pozostawionych, jego zdaniem, pod zupełnie pewną strażą. Pożegnawszy przyjaciół, odjechał. Czy mógł przewidzieć, co się przygotowuje w podziemiach klasztoru? — — —
Caramba! — zaklął Landola. Przyzwyczajony do życia na morzu, najdotkliwiej reagował na duszność więziennego powietrza i ciągłe ciemności. — Jeżeli to

139