Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż dalej? — szepnął Gasparino Cortejo, gdy zapanowały dawne ciemności.
— Trzeba czekać — odparł lakonicznie Landola. — Oto wszystko.
— Jak długo? — ciągnął z uporem Cortejo.
— Najmniej trzy dni.
— Trzy dni! — jęknął Cortejo. — Dlaczego tak długo? Mam wrażenie, że nie wytrzymam nawet trzech godzin.
— Kpem jesteście, jeżeli uważacie, że prędzej niż za trzy dni możemy być wolni.
— Dlaczego?
— Nasz przyjaciel będzie mógł przeczytać kartkę dopiero jutro w południe, gdy zjawi się z chlebem i wodą. Musi nadto minąć dzień również, zanim nam wskazane narzędzia przemyci. I wtedy nie odrazu odzyskamy wolność. Trzeba będzie zaczekać do następnego południa. Prędzej nie będziemy się mogli wydostać, gdyż drzwi są zamknięte. Gdy drzwi otworzą trzeciego dnia, wyjdziemy przez nie i rzucimy się na stojącego przy nich wartownika.
— Cóż z nim zrobimy? Darujemy mu życie?
— Nie. Powinien wiedzieć, że nie jesteśmy głupcami.
— A nasz wybawca?
— Z tym zupełnie inna sprawa. Zwiążemy go i skneblujemy, oczywiście pozornie. Nie będzie nam tego miał za złe. W ten sposób uniknie podejrzeń, że był z nami w spółce. Ale tak daleko jeszcześmy nie zaszli.
— Niestety! Sporo okoliczności może nasze plany

144