Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma pan rację. — I, zwracając się do pielęgniarza, udającego zdumienie, rzekł groźnie: — Przyznajcie się, żeście ułatwili tym łotrom ucieczkę!
— Myli się pan, sennor! — tłumaczył się pielęgniarz. — To nie ja. Nie mam pojęcia, jak — — —
— Zobaczymy! Związać go!
Pielęgniarz chciał się bronić, ale wobec przewagi sił związano go w okamgnieniu.
Przystąpiono teraz do przesłuchania obydwu wartowników, którzy stali wczoraj przy wyjściach.
Żaden nie zauważył nic podejrzanego. O wydostaniu się przez kamieniołomy, lub przez podwórze klasztorne mowy być nie mogło. Przesłuchano również Pabia Corteja i Józefę. Na wiadomość, że towarzysze niedoli uciekli bez nich, zaczęli wprost szaleć ze złości.
Ucieczka jeńców pozostałaby nierozwiązaną zagadką, gdyby nie to, że major miał angielskiego charta, który świetnie tropił zbiegów. Już nieraz znajdowano przy jego pomocy żołnierzy, którzy samowolnie przedłużali sobie urlopy. Po upływie kwadransa sprowadzono charta do celi, w której mieścili się zbiegowie. Psu podsunięto pod nos wiązkę słomy, podniesioną z ziemi. Pochyliwszy pysk, zaczął z taką siłą ciągnąć za linkę, że prowadzący żołnierz ledwie mógł za nim podążyć. Pozostali ruszyli za nimi, zaciekawieni, co też się dalej stanie.
Chart przebiegł przez korytarz, potem, minąwszy schody, dostał się do piwnicy, położonej nieco wyżej. Tu zatrzymał się przez chwilę, poczem przednią łapą zaczął drapać jedną ze ścian. Bacznie obejrzawszy

149