Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

ścianę, ku najwyższemu zdumieniu odkryto, że mieszczą się w niej tajemne drzwi, a obok nich maleńkie wgłębienie. Grandeprise włożył rękę i przycisnął: w tejże chwili ściana się rozsunęła.
— Do licha! — zawołał strzelec ze zdumieniem. — Doktór Hilario znał jeszcze jedno wyjście, którego niema na mapie. Ten stary klasztor jest prawdziwym labiryntem. Jazda, naprzód!
Dosyć długi korytarz kończył się prostopadłym murem. Czujny pies zaczął go obwąchiwać. Po długich poszukiwaniach odkryto jakiś niepozorny guzik, naciśnięto — — i mur się rozstąpił. Wszyscy stanęli nagle w pełnem świetle słonecznem, pośrodku drogi, prowadzącej z miasta do szpitala. Przez gałęzie drzew widać było woddali mury klasztorne. Miejsce, w którem się znaleźli, było tak podobne do kamiennego otoczenia, że żaden z przechodniów nie przypuściłby z pewnością, że ukrywa się tutaj tajemny korytarz.
Pies chciał iść za śladami, prowadzącemi wdół, lecz Grandeprise wstrzymał go i, zwracając się do towarzyszy, rzekł:
— Stać! Zagadka jest rozwiązana. Już wiemy, którędy te kanalje zbiegły. Teraz nie wolno tracić czasu. Panie majorze, czy pan użyczy nam psa do ścigania złoczyńców?
— Chętnie. Ale chyba nie zamierza sennor puścić się w pogoń w pojedynkę?
— Nie — odparł Grandeprise. — Poszukam jeszcze kilku tęgich ludzi, którzy lubią polowania.
— Niech pan nie zapomina, — rzekł Mariano — że

150