potok. Tam znajdziemy z pewnością wyraźny ślad podkowy.
Okazało się, że tak jest istotnie. Ruszyli ku potokowi. Na miękkiej ziemi zobaczyli wyraźne ślady, które można było odrysować.
— Nareszcie! — rzekł Gerard. — Teraz mam wszystko. Nie chcę tracić czasu i ruszam natychmiast w drogę.
Wrócił do swego pokoju po broń. Po chwili weszła Rezedilla, by się z nim pożegnać. Rozproszywszy jej obawy, opuścił hacjendę w towarzystwie dwóch vaquerów. — — —
Zdążając za śladem z nad potoku, jechali przez cały dzień galopem. Zatrzymali się dopiero z nastaniem nocy, gdy śladów już nie można było dojrzeć.
— Przenocujemy tutaj — rzekł Gerard, wskazując na niskie krzewy.
— Czy nic nam nie grozi? — zapytał jeden z vaquerów. — Wpobliżu leży estanzja sennora Marqueso. Jestem pewien, że człowiek, którego ścigamy, tam właśnie się schronił.
— Tak przypuszczacie? Morderca, wracający z miejsca zbrodni, nie ma zwyczaju szukać u nikogo schronienia. W interesie jego leży, aby go nikt nie widział. Zresztą, jesteśmy bardzo blisko ściganego. Wyczytałem przedtem ze śladów, że dzieli go od nas jakaś godzina drogi. Koń pod nim pada ze znużenia. Jutro go pochwycimy.
W tem przekonaniu Gerard rozciągnął się na tra-
Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
16