Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kasztanek gdzieś przepadł? Hm. Może go skradziono?
— Być może. Zostałem sam. Wszyscy moi ludzie ruszyli na poszukiwania konia.
— Czy to rączy koń?
— Najwyborniejszy, jakiego posiadam.
— Do kroćset! Pędzę z hacjendy del Erina za trucicielem. Jechał na podłym bułanku; byłem pewny, że go dziś rano pochwycę. Tymczasem zabrał panu kasztana i...
— Niech wszyscy djabli! A więc skradziono mi konia? — przerwał estanzjero.
— Tak. Czy kasztan ma jakiś znak szczególny?
— Owszem, nawet nieszczególny. Prawą połowę pyska ma białą, lewą czarną.
— Dziękuję. Niedaleko od krzaków znajdzie sennor ślad bułanka, którego wam pozostawiono wzamian za skradzionego kasztana. Bądź zdrów, sennor!
Gerard śpiesznie opuścił pokój, wskoczył na siodło i ruszył galopem.
Po niedługim czasie dopędził obydwóch vaquerów. Opowiedział o swej rozmowie z estanzjerem i oświadczył, że muszą teraz rozwinąć największą szybkość. Popędzili jak wicher. Gerard obserwował ślady z ponurą miną. Widać było, że szybkość, z jaką jadą, uważa za niewystarczającą.
— Mądrzejsza sztuka, niż przypuszczałem, — mruknął.

18