— Nie spał z pewnością wcale? — zapytał jeden z vaquerów.
— Nie. Ukradł konia i zaraz popędził dalej. Ubiegł nas o jakie cztery godziny drogi. Nie zdążymy dopaść go przed wieczorem.
Przypuszczenie okazało się słuszne. Zbliżyli się do Santa Jaga dopiero o zmroku.
— Nie przypuszczam, aby ten łotr jechał przez miasto, — rzekł jeden z vaquerów. — Zgubilibyśmy jego ślady.
— Pah! Moglibyśmy się dowiedzieć, gdzie jest. Mam jednak wrażenie, że nie opuści miasta, bo mieszka tutaj. Być może, tu rozwiążemy zagadkę.
Pędzili dalej. Tuz pod miastem spotkali człowieka, który szedł powoli obok wózka ciągnionego przez wołu.
Gerard ukłonił się i zapytał:
— Jak daleko stąd do miasta?
— Kwadrans drogi.
— Znacie je dobrze?
— A jakżeby. Urodziłem się tam i tam mieszkam.
Gerard obserwował ślady wózka od rana. Zapytał więc:
— Przybywacie z północy? Spotkaliście po drodze wielu ludzi?
— Nikogo. A właściwie żadnego piechura.
— Ale jakiś jeździec was dogonił? Znacie go może?
Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.
19