Doktór Hilario rozkoszował się przeświadczeniem, że morderczy zamach się udał. Nie przeczuwając, że śledzi go bardzo groźny przeciwnik, z nastaniem zmroku zatrzymał się przed bramą klasztorną i, zadowolony z rezultatów podróży, zsiadł z konia.
Ponieważ nieobecność stryja przeciągnęła się nieco dłużej, niż było wskazane, Mafredo oczekiwał z niecierpliwością.
— Nareszcie! — zawołał, gdy Hilario wszedł do pokoju. — Powiedzże mi na miłość Boską, gdzieś był tak długo?
— Hm. Nie liczyłem się z tem, że będę musiał przez dwie noce skradać się koło hacjendy.
— No, i jakiż rezultat?
Hilario opowiedział historję swej podróży. Bratanek, aczkolwiek przyzwyczajony do krwi i mordów, trząsł się jak w febrze.
— Brrr! — rzekł. — To okropne!
— Dlaczego? — rzucił starzec obojętnie. — Każdy człowiek musi umrzeć. Ci ludzie umrą najpiękniejszą śmiercią, jaką sobie wyobrazić można. Położą się i zasną na wieki bez bólu.
Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
II
W PODZIEMIACH KLASZTORU
22